Wszystko co
chcielibyście wiedzieć o seksie, ale… już wiecie.

Film, to historia nimfomanki Joe, która opowiada historię
swojego życia Seligmanowi, starszemu gentlemanowi, który znajduje ją pobitą na
ulicy. Kobieta obwinia się o zniszczenie życia wielu ludziom i tym samym
zabiera widza w podróż w głąb kobiecej psychiki i seksualności. Obraz
podzielony jest na kilka rozdziałów, z których każdy opowiada inny epizod z życia
erotycznego Joe. Historia zaczyna się, gdy bohaterka jest jeszcze dzieckiem i
powoli odkrywa swoją płciowość. Z czasem zaczyna zadawać sobie sprawę, że seks
nie jest już dla niej tylko przyjemnością, ale celem w życiu.
Jeszcze przed wejściem filmu do kin wywołał on ogromne
kontrowersje. Pierwszy kadr udostępniony opinii publicznej przedstawiał główną
bohaterkę filmu, graną przez Charolotte Gainsbourg, w dwuznacznej scenie z
dwoma czarnoskórymi mężczyznami. Do tego doszły komentarze, jakoby aktorzy mieli
na planie naprawdę uprawiać seks. Oliwy do ognia dolał także wywiad z Shia LaBeoufem,
który wyznał, że rolę otrzymał po wysłaniu von Trierowi sekstaśmy , na której
kochał się ze swoją dziewczyną. Sceny pornograficzne stanowią jednak najsłabszy
element filmu. Trier nie przełamał w zasadzie żadnego tabu, podobne sceny
obserwowaliśmy już wcześniej, chociażby w Intymności
Chéreau czy legendarnym Kaliguli. U Duńczyka stanowią jedynie
tło dla całej historii i nie reprezentują sobą nic, czego nie widzieliśmy w
kinie wcześniej
.
Trier po raz pierwszy, od czasu Dogville i Mandarlay, zaczął
bawić się formą. Widz porusza się w różnych estetykach. Mamy scenę nagraną z
czarno białym filtrem (czyżby subtelne nawiązanie do Europy?), do tego dochodzi dzielenie ekranu, pojawiające się wzory
matematyczne, fragmenty filmów o wędkowaniu czy wreszcie elementy komizmu i
groteski, czyli czegoś zupełnie nowego u tego reżysera. Już pierwsza scena jest
niezwykle ciekawa, zapowiada się bardzo subtelnie, na początku widzimy śnieg
opadający na nieprzytomne ciało Joe, a po chwili słyszmy hałaśliwą muzykę
niemieckiego zespołu Rammstein. Historia nimfomanki przeplatana jest także
pełnymi erudycji dialogami z Seligmanem na temat religii, muzyki, wędkarstwa
czy… obcinania paznokci.
Całą historię reżyser serwuje nam w bardzo lekkiej i
przystępnej formie. Jest to chyba pierwszy jego film tak prosty w odbiorze, a
jednocześnie nie pozbawiony wartości intelektualnych. Kluczowe w całej wymowie
dzieła jest zdanie wypowiedziane przez Joe: Od
innych różniłam się tylko tym, że zawsze chciałam więcej. Symbolika obrazu
skupia się, więc na kobiecie jako źródle grzechu. Wykorzystywała mężczyzn, tym
samym niszcząc ich życie rodzinne, relacje z innymi ludźmi oraz samych w sobie.
I chociaż Joe nazywa się złą kobietą, to jednak widz nie ocenia jej surowo.
Problematyka poruszona przez von Triera wciąż jest tematem dość enigmatycznym. Uzależnienie
od seksu we współczesnej kulturze odbierane jest jako akt wyzwolenia oraz władzy
nad własnym ciałem. Twórca Tańcząc w
Ciemnościach postanowił jednak pokazać to z zupełnie innej strony – nie wdaje się z
widzem w światopoglądową dyskusję, ale prowadzi go do źródła problemu,
pokazując, że nimfomania wcale nie jest tak różowa, jak nam się wydaje. Bardzo
ważne są w tym całym kontekście słowa Seligmana, który stwierdza, że czemu nie latać, skoro mamy skrzydła. Tym
samym Trier zmusza nas do refleksji o życiu. Czy mamy z niego korzystać w
pełni, nie przejmując się innymi ludźmi, czy może powinniśmy przekładać zasady
moralne i etyczne nad własne potrzeby i pragnienia?
Niewątpliwą zaletą filmu są aktorzy. Charlotte Gainsbourg
stworzyła bez wątpienia najlepszą kreację spośród trzech filmów von Triera, w których
wystąpiła (pozostałe to Antychryst oraz
Melancholia). Wykreowała swoją
bohaterkę na postać słabą , kruchą i uległą, a jednocześnie niezwykle szczerzą,
nie tylko w stosunku do Seligmana, ale również samej siebie. W retrospekcjach w
postać Joe wcieliła się Stacy Martin, która zadebiutowała na dużym ekranie.
Trzeba przyznać, że jak na aktorkę bez doświadczenie spisała się znakomicie. O
Stellanie Skarsgardzie, który zagrał Seligmana nie ma się co rozpisywać – dał z
siebie wszystko (jak zawsze). Z kolei największym zaskoczeniem okazała się Uma
Thurman, która zagrała zdradzaną przez męża Mrs. H. Chociaż pojawiła się na
ekranie tylko w jednej scenie, to z pewnością stworzyła najbardziej
charakterystyczną kreację. Warto też wspomnieć o świetnym Christianie Slaterze,
znanym głównie z kina akcji. W najnowszym dziele Larsa von Triera wcielił się w
ojca Joe, postać skrajnie różną od tych, do których przyzwyczaił widza.
Najsłabszy z kolei okazał się Shia LaBoufe, którego Jerome był po prostu
nijaki. Udowodnił tym samym, że jednak wciąż najlepiej sprawdza się w filmach
przygodowych z gigantycznymi samochodami.
Lars von Trier znowu zaskoczył, wszedł w rejony kina,
których wcześniej nie eksploatował. I wyszło mu to na dobre. Nimfomanka jest filmem lekkim, a jednocześnie
nie pozbawionym trierowskiej głębi. Moim zdaniem, to najlepsze dzieło Duńczyka
od czasu Dogville. Pozostaje
niecierpliwe oczekiwanie na drugą część, której polska premiera odbędzie się
ostatniego dnia stycznia. Na koniec,
warto się zastanowić nad zdaniem wypowiedzianym przez przyjaciółkę Joe: Tajemnym składnikiem seksu jest miłość.
Mam wrażenie, że reżyser chciał zostawić widzą z tą refleksją. Ja zostawiam z
nią czytelnika.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz