piątek, 17 stycznia 2014

Nimfomanka cz. I/Nymphomaniac part I (2013)



Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale… już wiecie.

Szczerze mówiąc, bardzo obawiałem się nowego dzieła, które wyszło spod ręki Larsa von Triera. Z jednej strony nie mogłem się doczekać ,co mój ulubiony reżyser stworzył tym razem, a z drugiej nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że film będzie po prostu przeintelektualizowaną pornografią. Tymczasem bardzo miło się zaskoczyłem, bo Trier zaserwował widzowi opowieść lekką, ciekawą i jednocześnie niezwykle głęboką. 

Film, to historia nimfomanki Joe, która opowiada historię swojego życia Seligmanowi, starszemu gentlemanowi, który znajduje ją pobitą na ulicy. Kobieta obwinia się o zniszczenie życia wielu ludziom i tym samym zabiera widza w podróż w głąb kobiecej psychiki i seksualności. Obraz podzielony jest na kilka rozdziałów, z których każdy opowiada inny epizod z życia erotycznego Joe. Historia zaczyna się, gdy bohaterka jest jeszcze dzieckiem i powoli odkrywa swoją płciowość. Z czasem zaczyna zadawać sobie sprawę, że seks nie jest już dla niej tylko przyjemnością, ale celem w życiu.

Jeszcze przed wejściem filmu do kin wywołał on ogromne kontrowersje. Pierwszy kadr udostępniony opinii publicznej przedstawiał główną bohaterkę filmu, graną przez Charolotte Gainsbourg, w dwuznacznej scenie z dwoma czarnoskórymi mężczyznami. Do tego doszły komentarze, jakoby aktorzy mieli na planie naprawdę uprawiać seks. Oliwy do ognia dolał także wywiad z Shia LaBeoufem, który wyznał, że rolę otrzymał po wysłaniu von Trierowi sekstaśmy , na której kochał się ze swoją dziewczyną. Sceny pornograficzne stanowią jednak najsłabszy element filmu. Trier nie przełamał w zasadzie żadnego tabu, podobne sceny obserwowaliśmy już wcześniej, chociażby w Intymności  Chéreau czy legendarnym Kaliguli. U Duńczyka stanowią jedynie tło dla całej historii i nie reprezentują sobą nic, czego nie widzieliśmy w kinie wcześniej
.
Trier po raz pierwszy, od czasu Dogville i Mandarlay, zaczął bawić się formą. Widz porusza się w różnych estetykach. Mamy scenę nagraną z czarno białym filtrem (czyżby subtelne nawiązanie do Europy?), do tego dochodzi dzielenie ekranu, pojawiające się wzory matematyczne, fragmenty filmów o wędkowaniu czy wreszcie elementy komizmu i groteski, czyli czegoś zupełnie nowego u tego reżysera. Już pierwsza scena jest niezwykle ciekawa, zapowiada się bardzo subtelnie, na początku widzimy śnieg opadający na nieprzytomne ciało Joe, a po chwili słyszmy hałaśliwą muzykę niemieckiego zespołu Rammstein. Historia nimfomanki przeplatana jest także pełnymi erudycji dialogami z Seligmanem na temat religii, muzyki, wędkarstwa czy… obcinania paznokci. 

Całą historię reżyser serwuje nam w bardzo lekkiej i przystępnej formie. Jest to chyba pierwszy jego film tak prosty w odbiorze, a jednocześnie nie pozbawiony wartości intelektualnych. Kluczowe w całej wymowie dzieła jest zdanie wypowiedziane przez Joe: Od innych różniłam się tylko tym, że zawsze chciałam więcej. Symbolika obrazu skupia się, więc na kobiecie jako źródle grzechu. Wykorzystywała mężczyzn, tym samym niszcząc ich życie rodzinne, relacje z innymi ludźmi oraz samych w sobie. I chociaż Joe nazywa się złą kobietą, to jednak widz nie ocenia jej surowo. Problematyka poruszona przez von Triera wciąż jest tematem dość enigmatycznym. Uzależnienie od seksu we współczesnej kulturze odbierane jest jako akt wyzwolenia oraz władzy nad własnym ciałem. Twórca Tańcząc w Ciemnościach postanowił jednak pokazać to  z zupełnie innej strony – nie wdaje się z widzem w światopoglądową dyskusję, ale prowadzi go do źródła problemu, pokazując, że nimfomania wcale nie jest tak różowa, jak nam się wydaje. Bardzo ważne są w tym całym kontekście słowa Seligmana, który stwierdza, że czemu nie latać, skoro mamy skrzydła. Tym samym Trier zmusza nas do refleksji o życiu. Czy mamy z niego korzystać w pełni, nie przejmując się innymi ludźmi, czy może powinniśmy przekładać zasady moralne i etyczne nad własne potrzeby i pragnienia?

Niewątpliwą zaletą filmu są aktorzy. Charlotte Gainsbourg stworzyła bez wątpienia najlepszą kreację spośród trzech filmów von Triera, w których wystąpiła (pozostałe to Antychryst oraz Melancholia). Wykreowała swoją bohaterkę na postać słabą , kruchą i uległą, a jednocześnie niezwykle szczerzą, nie tylko w stosunku do Seligmana, ale również samej siebie. W retrospekcjach w postać Joe wcieliła się Stacy Martin, która zadebiutowała na dużym ekranie. Trzeba przyznać, że jak na aktorkę bez doświadczenie spisała się znakomicie. O Stellanie Skarsgardzie, który zagrał Seligmana nie ma się co rozpisywać – dał z siebie wszystko (jak zawsze). Z kolei największym zaskoczeniem okazała się Uma Thurman, która zagrała zdradzaną przez męża Mrs. H. Chociaż pojawiła się na ekranie tylko w jednej scenie, to z pewnością stworzyła najbardziej charakterystyczną kreację. Warto też wspomnieć o świetnym Christianie Slaterze, znanym głównie z kina akcji. W najnowszym dziele Larsa von Triera wcielił się w ojca Joe, postać skrajnie różną od tych, do których przyzwyczaił widza. Najsłabszy z kolei okazał się Shia LaBoufe, którego Jerome był po prostu nijaki. Udowodnił tym samym, że jednak wciąż najlepiej sprawdza się w filmach przygodowych z gigantycznymi samochodami. 

Lars von Trier znowu zaskoczył, wszedł w rejony kina, których wcześniej nie eksploatował. I wyszło mu to na dobre. Nimfomanka jest filmem lekkim, a jednocześnie nie pozbawionym trierowskiej głębi. Moim zdaniem, to najlepsze dzieło Duńczyka od czasu Dogville. Pozostaje niecierpliwe oczekiwanie na drugą część, której polska premiera odbędzie się ostatniego dnia stycznia. Na koniec, warto się zastanowić nad zdaniem wypowiedzianym przez przyjaciółkę Joe: Tajemnym składnikiem seksu jest miłość. Mam wrażenie, że reżyser chciał zostawić widzą z tą refleksją. Ja zostawiam z nią czytelnika. 

8/10  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz