poniedziałek, 10 lutego 2014

Nimfomanka cz. II/Nyphomaniac part II (2014)



Kto się śmieje, ten się śmieje ostatni. 

Z niecierpliwością czekałem na drugą część ostatniego dzieła Larsa von Triera. Pierwsza postawiła następczyni bardzo wysoką poprzeczkę. Co prawda, spodziewałem się czegoś zupełnie innego, ale Lars ,jak zwykle, zaskoczył. Nie byłby sobą, gdyby w Nimfomance nie zawarł bardzo tragicznej historii kobiety, za co jego filmy pokochało wielu widzów. W tym ja. 

Część druga zaczyna się dokładnie w momencie, w którym skończyła się pierwsza. Fabuła nadal skupiona jest wokół Joe (jeszcze większe ukłony w stronę Charlotte Gainsbourg, Stacy Martin pojawia się tylko przez pierwsze kilkanaście minut filmu), która wciąż snuje opowieść o swoim życiu Seligmanowi. Z kolejnych wspomnień dowiadujemy się o jej staraniach ustabilizowania swojego życia seksualnego . Kobieta jest w związku z ukochanym Jeromem (Shia LaBouf na szczęście pojawia się bardzo krótko) i rodzi mu dziecko. Jednak uzależnienie od seksu bierze górę nad uczuciami rodzinnymi i Joe bezwładnie mu się poddaje. To co tak bardzo bawiło widza na pierwszej części, teraz przestaje być zabawne. 

Lars von Trier po raz kolejny pokazuje, jak bardzo rola kobiet we współczesnym świecie jest ograniczana przez patriarchalną kulturę, w której przyszło nam żyć. Zachowania, które u mężczyzn nie są niczym zaskakującym, u kobiet stanowią powód do krytyki.  Wyraźnie widać to w rozmowie Joe z Seligmanem, gdy kobieta komentuje fakt swojego odejścia od rodziny, po to by w pełni korzystać z życia seksualnego. Gdyby na jej miejscu znajdował się mężczyzna, nikt nie byłby zszokowany takim postępowaniem. Reżyser próbuje zwrócić uwagę widzów na to, co wolno kobiecie. Jak wielkie różnice występują w postrzeganiu obu płci. I przede wszystkim zdominowanie kobiet przez świat mężczyzn. Z tego schematu zdaje się wyłamywać Seligman, który, jak się okazuje, jest prawiczkiem, a sam siebie określa jako aseksualnego. Dlatego, jego zdaniem, tylko on może obiektywnie ocenić  postępowanie Joe. Jak się jednak okazuje w finale filmu, pozory mylą. 

Tym razem Trier odrzucił zabawę formą, która zrobiła świetne wrażenie w części pierwszej. Surowość i ascetyczność filmu jeszcze bardziej podkreśla kontrast pomiędzy nim, a jego poprzednikiem. Nie ma już tu miejsca na komizm czy groteskę. Nawet dygresje Seligmana są coraz mniej błyskotliwe. Obserwujemy ‘typowego Larsa’, czyli kino ciężkie, przygnębiające, ale skłaniające do refleksji. Fabuła miejscami wydaje się jednak być nieco przesadzona. Wątek pedofilii czy brutalne sado maso, któremu z lubością oddaje się główna bohaterka są chyba nieco na wyrost. Jednak sama symbolika, w duchu której tworzy duński reżyser jest znakomita. Życie seksualne Joe zostaje porównane do religii, a ona sama opowiada o swojej wizji z dzieciństwa, która jest bluźnierczą parafrazą Przemienienia Pańskiego. 

Joe zdaje sobie sprawę, że seks odebrał jej wszystko, co możliwe. Nimfomania, to uzależnienie destrukcyjne jak każde inne. Jednak ten typ nałogu jest wciąż tematem tabu, co von Trier subtelnie sugeruje widzom. Bohaterka jest kobietą upadłą, ale tylko dlatego, że tak jest odbierana we współczesnym systemie wartości. Sama stara się nie definiować swojej słabości jako choroby, ale chcąc nie chcąc, musi się z nią pogodzić. Chociaż określa siebie jako złą kobietę, to jednak reżyser tak kreuje jej postać, że widz, mimo wszystko, czuje do Joe sympatię. 

Co do kreacji aktorskich, to jak zwykle wszyscy stanęli na wysokości zadania. W drugiej części jedną z najlepszych kreacji stworzył Jamie Bell, który z chłodnym profesjonalizmem boleśnie torturuje swoje ‘pacjentki’. William Dafoe, natomiast nie miał za bardzo okazji pokazać swojego kunsztu, bo pojawił się na ekranie zaledwie na chwilę. Znacznie gorzej wypadła Mia Goth, która wcieliła się w rolę P, młodej dziewczyny, którą opiekuje się Joe. Rozumiem, że to debiutantka na dużym ekranie, ale analogiczna sytuacja ze Stacy Martin pokazała, że można stworzyć świetną kreację bez doświadczenia aktorskiego. 

Oczywiście trzeba pamiętać o jednym. Najnowsze dzieło Larsa von Triera, mimo podziału na dwie oddzielne części, to wciąż ten sam film. Staram się zrozumieć ludzi, którzy zawiedli się na ‘dwójce’, z powodu braku nietypowej jak na tego reżysera lekkości. Gdyby jednak ocenić film jako całość, to recenzje miałaby pewnie po pięć stron. Nie zmienia to faktu, że Nimfomanka cz. II, chociaż ma w sobie kilka niepotrzebnych elementów jest wciąż doskonałym filmem. A wraz z pierwszą częścią tworzą, co podkreślam po raz kolejny, najlepszy film von Triera od czasu Dogville.

7/10  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz